wtorek

Recenzja: Assault! Jack the Ripper (1976)

Tytuł oryginalny: Bôkô Kirisaki Jakku
Tytuł angielski: Assault! Jack the Ripper
Reżyseria: Yasuharu Hasebe
Scenariusz: -
Rok produkcji: 1976
Występują: Yutaka Hayashi, Yoko Azusa, Tamaki Katsura, Midori Mori 




Pierwej był stek klasycznych już dziś pozycji, o których grzechem byłoby chociaż nie wspomnieć… Począwszy od głośnego debiutu reżyserskiego w 1966 roku – „Black Tight Killers” aka „Don't Touch Me I'm Dangerous” („Ore ni sawaru to abunaize”) – do połowy lat siedemdziesiątych filmografia Yasuharu Hasebe wzbogacić się zdążyła o jeszcze co najmniej kilka perełek pokroju „Stray Cat Rock: Sex Hunter” („Nora-neko rokku: Sekkusu hanta”), czy czwartej odsłony cyklu o więźniarce-mścicielce Nami „Female Prisoner Scorpion: #701's Grudge Song” („Joshuu sasori: 701-gô urami-bushi”), na podstawie popularnej mangi Tooru Shinohary. Prawdziwy przełom w rozwoju artystycznym Hasebe datuje się jednak dopiero na rok 1976 i premierę „Okasu!”, tudzież recenzowanego właśnie „Bôkô Kirisaki Jakku”. Tymi, cóż tu dużo mówić mocnymi akcentami wdał się on w absolutnie niepoprawny politycznie, skrajnie mizoginistyczny romans z wiele brutalniejszymi odłamami kina erotycznego niż to, które tworzył jak dotychczas. W późniejszych latach zmajstrował jeszcze co najmniej kilka niemniej dyskusyjnych violent pinków, a wśród nich chronologicznie szokujący „Reipu 25-ji: Bôkan” („Rape! 13th Hour”), „Osou!” i „Yaru!” („Raping!”)…

Młody, zamknięty w sobie cukiernik podwozi do domu zaczepną, sprawiającą wrażenie antypatycznej kelnerkę, nomen omen pracującą w tym samym lokalu co on. Obydwoje praktycznie się nie znają, jakby tego było mało wieczorna pora i strugi ulewnego deszczu potrafią wprawić w iście podły humor.  Kłopoty zaczynają się z chwilą, gdy chłopak nieopatrznie wpuszcza do samochodu podejrzaną autostopowiczkę. W trakcie jazdy dziewczyna ni stąd ni zowąd rozbiera się, wyjmuje żyletki i dokonuje samookaleczenia, formułując przy tym dziwaczny monolog o krwawiącym z natury ciele. Bohaterowi udaje się ją co prawda rozbroić i wyrzucić z pojazdu, ale to dopiero początek ich problemów. Nieznajoma dostaje się pod koła samochodu i pokiereszowana umiera na drodze. Młodzi decydują się porzucić ciało na pobliskim złomowisku. Holując denatkę do bezpiecznej kryjówki, przypadkiem rozrywają jej krocze o wystający spod zabłoconego gruntu fragment blachy. Incydent zbliża ich do siebie, a początkowe przerażenie z czasem przeistacza się w dewiację. Od tej pory żadna kobieta w mieście nie może czuć się bezpiecznie, bowiem dzierżony przez degenerata nóż do krojenia tortów, miast ciasta rozpłata jeszcze nie jedną waginę…

…przy czym już na wstępie należałoby zaznaczyć, iż sceny okaleczania narządów płciowych – zapewne  poprzez wzgląd na pryncypialną cenzurę – skonstruowane zostały w taki sposób, aby wszelakich rozmyć uniknąć. Orgia jęków i pisków mordowanych, wyraz ich przerażonych twarzy, czy wreszcie obłąkańcze miny jakie stroi główny bohater w chwili, gdy dochodzi do finalnego aktu penetracji nie pozostawiają jednak złudzenia co do zamierzeń reżysera. „Assault! Jack the Ripper” miał z założenia kopać po twarzy i co ważniejsze, istotnie potrafi zrzucić widza z krzesła, a już z pewnością mocno nim wstrząsnąć. Mizoginia wylewa się z ekranu telewizora niczym lepkie, gęste ustrojstwo z rozoranych pochew ofiar wykolejeńca. Odgłosy cięcia przyprawiają o dreszcze, te z kolei o nieprzyjemne zgrzytanie zębów, a krew na twarzy niepozornego okularnika zwiastuje tylko jedno…

Pomimo iż sadyzm seksualny od zawsze i nierozłącznie związany był z nurtem pinku eiga, to jakby nie patrzeć wylew tych prawdziwie zdeprawowanych violent pinków przypada na lata osiemdziesiąte. Ciężko sobie zatem dzisiaj wyobrazić jak bardzo skandalizującymi tytułami musiały być „Bôkô Kirisaki Jakku” w roku 1976, czy „Reipu 25-ji: Bôkan” w 1977 (ten ostatni okazał się zresztą orzechem nie do zgryzienia nawet dla samego szefostwa Nikkatsu). Hasebe robi co może, by pomimo odgórnych ograniczeń jego dzieło nie straciło nic a nic na swojej intensywności i uczciwie trzeba mu przyznać, że dzięki śmiałości i zdobytym już w branży filmowej doświadczeniu tworzy dreszczowiec z najwyżej półki. Na tle perfekcyjnej realizacji szalenie atypowo wypada natomiast jazzowy pokład, bo choć ładnie komponuje się z taśmowo następującymi po sobie atakami na wrażliwość oglądającego, to jednak trzeba się do niego przyzwyczaić. Oczywiście żadna to wada… co po najwyżej kolejny zabieg świadczący o nietuzinkowości ojca projektu.

Pytanie tylko dokąd zaprowadzi bohaterów ich wybitnie toksyczna znajomość? Co gryzło pierwszą, tak naprawdę przypadkową ofiarę? Czy jej zachowanie, śmierć i groteskowy wypadek na kilka minut później były katalizatorami, które ostatecznie wyzwoliły w mężczyźnie rządzę mordu? Kogo należy postrzegać jako większe zagrożenie? Sadystę z ogromnym nożem w dłoni, a może czającą się w jego cieniu, akceptującą krwawe wybryki młodzieńca ekscentryczkę o niejasnych preferencjach? Wreszcie kto i kim tutaj steruje – on trzyma w garści ją, czy ona manipuluje nim?

Reasumując, „Assault! Jack the Ripper” to zdemoralizowany pinku-shocker; naładowany potężną dawką negatywnych emocji, ale zarazem urzekający stroną czysto realizacyjną, przy czym wcale niegłupi, acz skrajnie mizoginistyczny i wręcz opływający sadystyczną erotyką. Pozycja to obowiązkowa nie tylko dla fanów japońskich perwersji, ale dla każdego szanującego się kinomana.

by dux


czwartek

Recenzja: Lunch Box (2004)


Tytuł oryginalny:
Tamamono
Tytuł angielski:  
Lunch Box
Reżyseria: Shinji Imaoka
Scenariusz: Shinji Imaoka
Rok produkcji: 2004
Występują: Yumika
Hayashi, Mutsuo
Yoshioka, Lemon
Hanazawa, Kiyomi Ito







U progu wstępu nadmienię, że moje oczekiwana względem „Lunch Box” były wygórowane i to przynajmniej z kilku powodów. Bardzo istotnym jest żeby uzmysłowić sobie, iż najmłodsza generacja reżyserów kina pink w przewadze zarzuciła opieranie się o schematy kina ekstremalnego i eksploatacji. Lata 90-te, mimo ubywającej widowni, zaowocowały sporą liczbą dość kontrowersyjnych tytułów. Choć twórcy eksperymentowali, oczywiście w dużej mierze pozostawali wierni poetyce dramatu. Bo przecież w kinie japońskim zarówno erotyka, jak i horror od zarania swego istnienia stanowiły głównie środek ku formie przekazu. Czy to satyrycznie, czy zupełnie poważnie – trudno wygrzebać obraz pochodzący z Kraju Wschodzącego Słońca, a nie zawierający poważniejszych dialogów (chyba, że mówimy o pastiszu, bądź konkretnych podtypach jap. komedii), stanowiących esencję tego, co dany filmowiec zamierzał wykrzyczeć. Stąd ciężko nie odnieść wrażenia, jakoby tamtejsze kino gloryfikowało i dobrą rozrywkę i przekaz. Tak różne od kina zachodniego, w opowiadaniu o emocjach osiągnęło perfekcję. Patrząc na wertykalne społeczeństwo japońskie, gdzie zależności i grupowa hierarchia stanowią jedną z podstaw jego funkcjonowania, może się to wydać nawet dziwne, aczkolwiek uciekając w stronę literatury, mangi i filmu – szeroko pojętej współczesnej popkultury – zauważyć możemy spory kontrast. Może właśnie z powodu ciągłej presji i nieustającego wyścigu szczurów ludzie łakną takiej a nie innej sztuki. Twórcy mogą się zaś cieszyć praktycznie nieskrepowaną wolnością artystyczną i na łonie pełnej absurdów, wiecznie zapracowanej szarej masy kino erotyczne – przynajmniej w swym głównym obiegu – wyewoluowało do postaci Gendai-geki i Shomin-geki. Można powiedzieć, że japońskie produkcje spod znaku softcore porn od zawsze opierały się na schematach tych dwóch, jakby nie patrzeć bardzo społecznych nurtów (i Jidai-geki), aczkolwiek chyba jeszcze nigdy przedtem na taką skalę. Wypadałoby sobie oczywiście zadać następujące pytanie (w odniesieniu zarówno do tych starych pozycji – twórczości Wakamatsu, erotycznego kina gangsterskiego Toei, czy romantycznej pornografii Nikkatsu – jak i tego późniejszego pokolenia twórców, z lat 90-tych, oraz reżyserów działających teraz): czy kino erotyczne faktycznie może być kinem dojrzałym?

… a czemu nie? Na przestrzeni kolejnych dziesięcioleci nurt pinku eiga łamał tabu, odbijał nastroje społeczne, w inteligentny sposób łączony był z praktycznie każdym innym gatunkiem filmowym, wprawionemu widzowi jakby nie było podpowiadał o japońskiej obyczajowości, eksplorował tematy trywialne i kwestie istotne, rzeczy zabawne i przygnębiające, nie uciekał od satyry i pastiszu, ostatecznie znalazł swoje miejsce obok twardej pornografii, choć wydawało się, że ta go wyprze. Tak się jednak nie stało. Wszak seksualność to nieodłączny element codziennego bytowania, dlaczego więc – na wzór większości zachodnich erotyków – miałaby zostać spłycona do paru kiepsko zrealizowanych aktów i jeszcze mniejszej liczby dennych tekstów?

Shinji Imaoka („Despite All That”, „Uncle's Paradise”) to typ artysty niezależnego, z własną wizją. Jako filmowiec zyskał popularność w ojczyźnie i uznanie światowej krytyki. Rok 2009 przyniósł tymczasem wyraźny zwrot ku historii gatunku – remake „Daydream”. Patrząc na charakterystyczny, nieco ascetyczny styl reżyserii Imaoki można przypuszczać, że był to strzał w dziesiątkę. O tym jednak innym razem…

Aiko, 35-letnia niema kobieta żyje sama i na co dzień pracuje w kręgielni. Znudzona szarą codziennością romansuje z podstarzałym, żonatym menadżerem firmy. Wkrótce poznaje młodszego od siebie Yoshiokę, pracującego w agencji kurierskiej. Niewinny incydent z rowerem przeradza się w płomienny romans. Mężczyzna ulega jednak naciskom koleżanki z pracy i decyduje się opuścić Aiko. Paradoksalnie, miłosny trójkąt wcale nie ulega rozpadowi – tuż przed swoim ślubem mężczyzna wraca do mieszkania porzuconej kochanki, aby po raz ostatni przypomnieć jej, co do niej czuł i że to uczucie wcale się nie wypaliło. Ów moment słabości przyniesie nieoczekiwany zwrot w życiu całej trójki…

Postaci. Należałoby tu zaakcentować, iż fenomen „Lunch Box” tkwi właśnie w skrupulatnym doborze charakterów i osobowości głównych bohaterów. Mamy Aiko – wycofaną społecznie, nie odzywającą się dziewczynę. Łatwo nią manipulować, a wyraża się poprzez seks i gotowanie. Nie potrafi odmawiać. Yoshioka znakomicie ją rozumie, a przynajmniej tak mu się wydaje. Jego bliskość sprawia, że nie trzeba jej już usilnie namawiać do współżycia. Odkąd go poznała aspekt ten nabiera zupełnie innych barw, obydwoje dzielą ciepło i cieszą się pięknem wolno upływających dni. Z czasem zaczyna mu jednak ciążyć, że kobieta dzień w dzień odwiedza go w agencji i przynosi pojemniki z jedzeniem (stąd tytuł filmu), tym samym zawstydzając mężczyznę przy współpracownikach. Mamy jeszcze szefa kręgielni, którego żona wkrótce odkryje romans męża i będzie się domagać prywatnego spotkania z Aiko, oraz bliską koleżankę z pracy Yoshioki – dziewczynę może nie tyle złą, co zaciekle bojującą o własne szczęście, lubiącą kierować innymi. Fakt, iż gra aktorska stoi na przyzwoitym poziomie tylko ułatwia się wczuć w skomplikowane relacje między bohaterami. Interesującym zabiegiem wobec niemego stylu bycia Aiko zdaje się być całkowite zrezygnowanie z muzyki.

Nietaktem byłoby również poskąpić kilku słów o odtwórczyni głównej roli, Y. Hayashi. Wielbiona w branży AV aktorka i modelka zagrała w blisko 200 pornograficznych filmach i pojawiła się w ponad 180 innych. Była zdobywczynią wyróżnień i paru tytułów na rynku dla dorosłych, przedmiotem kilku filmów dokumentalnych, oraz pokaźnej biografii. Popularność zdobyła jeszcze w latach 90-tych. Jej 16-letnia kariera skończyła się tragicznie w czerwcu 2005 roku, tuż po tym jak świętowała swoje 35 urodziny. W wyniku zadławienia umarła we śnie w swoim apartamencie. O faktycznym talencie Hayashi poświadczyć może chociażby rola w omawianym tytule.

UWAGA! Dalsza część tekstu może zawierać spoilery!

„Tamamono” jest bowiem filmem psychologicznie skomplikowanym, gdzie trudno jednoznacznie rozszyfrować bohaterów. Ciężko powiedzieć, żeby występowały tu postaci stricte negatywne – manipulacje, zazdrość, czy niepohamowana namiętność – oto przejawy ludzkich potrzeb. Człowiek łaknie wszak bliskości drugiej osoby jak jedzenia. Głupotą byłoby lekceważyć zarówno kwestię emocjonalną, jak i czysto biologiczną (rozładowanie napięcia seksualnego), a fakt, że często się one ze sobą łączą może prowadzić do tragedii. Tak właśnie było w przypadku Aiko i Yoshioki. Opamiętanie nadeszło, gdy już było po wszystkim. Pojawiły się łzy. Widzowi tymczasem przyszło odkryć, że kobieta jest niema tylko mentalnie, ale też już było za późno. W trudnej sytuacji pomogła jej niedawna rywalka. Głównie dlatego, że zgodziła się przy niej być. Ostatnia linijka tekstu pozwala jednak sądzić, że dziewczynie wcale nie przeszedł apetyt na życie. I to zdaje się najważniejsze.

by dux

niedziela

Recenzja: Toriko: Eyes of the Rapist (1995)


Tytuł oryginalny: Toriko
Tytuł angielski: Toriko: Eyes of the Rapist
Reżyseria: Masahide Kuwabara
Scenariusz: -
Rok produkcji: 1995
Występują: -










Film ten zaliczany jest do nurtu violent pink, tak więc możemy spodziewać się dużo seksu połączonego z przemocą.

Pierwsze kadry ukazują zamaskowanego, ubranego na czarno osobnika z twarzą przesłoniętą maską z noktowizorem. Włamuje się on do mieszkania młodej kobiety po uprzednim odcięciu prądu. W środku wiąże ofiarę, knebluje usta za pomocą piłeczek oraz taśmy klejącej, a następnie brutalnie gwałci. Po skończonym akcie zabija swoją ofiarę. Z następującym po wstępie ciągu wydarzeń dowiadujemy się, że nie jest to pierwsze tego typu zdarzenie oraz poznajemy drugą ofiarę – młodą pracownicę jakiegoś ośrodka pomocy społecznej. Z retrospekcji widzimy epizod z młodości bohaterki, gdy padła ofiarą zbiorowego gwałtu w szkole. Przebieg drugiego napadu gwałciciela ma identyczny przebieg co poprzednio z tym, że nie dochodzi do zabójstwa bo kat zakochuje się w swojej ofierze. Swą miłość wyraża w dość specyficzny sposób; odwiedzając obiekt uczuć celem regularnych gwałtów. Japończycy to mają pomysły… Kiedy kobieta ma już dość sprawę zgłasza na policję, gdzie do jej prowadzenia przydzielony zostaje młody detektyw. Sama bohaterka zaczyna szukać gwałciciela znając tylko jeden szczegół identyfikacyjny: charakterystyczny tatuaż w postaci oka na klatce piersiowej. Pomiędzy detektywem, a bohaterką zaczyna też nawiązywać się nić porozumienia.

Przedmiotowy film oglądałem w wersji oryginalnej i bez napisów, stąd niestety wielu elementów fabuły nie mogłem zrozumieć, a szkoda bo wydaje się, że dialogi mogą coś ciekawego do niej wnosić. Obraz jest niezły i wytrzymuje porównanie do znanych pinku Masaru Konumy, czy Yasuharu Hasebe. W filmie jest jeden element który mi się nie podobał – charakteryzacja napastnika. Ubrany cały na czarno, w skórzanych wysokich butach i masce na twarzy przez którą wydaje charczący głos jako żywo przypominał mi Lorda Vadera z „Star Wars”, wywołując tym samym uśmiech rozbawienia, no i ten noktowizor…  Gdyby sprawę charakteryzacji rozwiązano inaczej w mojej ocenie całość byłaby znacznie bardziej ponura. Jest to moja subiektywna ocena i oczywiście ktoś inny może powiedzieć, że jemu taki wygląd się podoba i obraz na tym zyskuje grozy. Najlepiej  samemu obejrzeć. 

Film jest brutalny, a sceny gwałtów i zabójstw mogą mniej wprawionego widza nieźle zdegustować – pomimo wskazanego wyżej  elementu humorystycznego. Końcowy twist może również nieco zszokować osoby nie siedzące w kinie pinku.  Z tego też powodu obraz można polecić wyłącznie zwolennikom tego nurtu. Nakręcono również sequel zatytułowany „Toriko 2”.

by Borg
  

piątek

Recenzja: Rope Cosmetology (1978)

Tytuł oryginalny: Dan Oniroku nawagesho
Tytuł angielski: Rope Cosmetology
Reżyseria: Shogoro Nishimura
Scenariusz: -
Rok produkcji: 1978
Występują: Naomi Tani, Aoi Nakajima, Akira Takahashi, Katsurou Yamada

IMDB LINK



Shogoro Nishimura dołączył do kompanii Nikkatsu już w 1954 roku i zasiadając dużo później na krześle reżysera, do 87’ zrealizował ponad 80 filmów z subgatunku romantycznej pornografii. Nakręcił m.in. remake niezwykle ważnego w historii japońskiego kina erotycznego „Gate of Flesh” („Nikutai no mon”, 1964) – pierwszego wysokobudżetowego pinku, w którym w jednej z głównej ról mogliśmy podziwiać Junko Miyashitę („Street of Joy”, „A Woman Called Sada Abe”, „Watcher in the Attic”, „Beauty's Exotic Dance: Torture!”). Warto również pamiętać o ultra-mizoginistycznych S&M roman porno kręconych w latach osiemdziesiątych – ekstremalnym „All Women Are Whores” aka „White Uniform in Rope Hell” („Dan Oniroku hakui nawa jigoku”, 1980), czy „Flower and Snake: Sketch of Hell” („Hana to hebi: jigoku”, 1985). Zarówno dwa wymieniane powyżej, jak i „Rope Cosmetology” stanowią ekranizacje dzieł słynnego nowelisty, Oniroku Dana…

Kanako (Naomi Tani) przechodzi przez trudny okres ochłodzenia relacji małżeńskich z mężem, Eiichiro (Katsurou Yamada). Podczas wizyty w galerii spotyka ex-kochankę Tomoe (Aoi Nakajima) – obecnie żonę Isaku (Akira Takahashi), malarza zafascynowanego sadomasochizmem. Dawna przyjaciółka zwierza jej się, że współmałżonek właśnie zaczął tresować ją na dobrego, ‘żeńskiego psa’. Ta, chcąc zaspokoić wygórowane potrzeby seksualne partnera nie ma nic przeciwko temu, co więcej, namawia Kanako żeby również poddała się osobliwemu treningowi BDSM. Przykładna mężatka, przerażona możliwością zmian początkowo opiera się cokolwiek dziwnej propozycji znajomej, wkrótce jednak odgrywa uległą przed Eiichiro, co skutkuje upojną nocą we dwoje. Wątpliwości odnośnie szkolenia ustępują jak ręką odjął…

„Dan Oniroku nawagesho” oferuje szeroki i doprawdy wymyślny wachlarz atrakcji o zabarwieniu S&M. Zezwierzęcenie pierwiastka żeńskiego ociera się o poziom znany z „The Embryo Hunts in Secret” („Taiji ga mitsuryosuru toki”, 1966) ojca chrzestnego pinku, Koji Wakamatsu – kobiety chodzą na czworakach, a oddając mocz niekoniecznie do toalety i jedząc psie żarcie z miski na podłodze, z czasem coraz bardziej upodabniają się zachowaniem do włochatych czworonogów. Aktywność seksualna nierzadko ucieka wręcz w ujęcie hardcore, ale prawdziwy szok przychodzi wraz z chwilą, gdy artysta wprowadza do pokoju rozkoszy ogromnego alzackiego owczarka! Przedmiotowy obraz potwierdza więc tylko, że do pewnych typowości charakterystycznych dla stylu Nikkatsu po prostu trzeba przywyknąć, inaczej łatwo spaść z krzesła podczas seansu. Ortodoksyjny, zachodni widz może mieć bowiem poważne problemy z zaakceptowaniem sytuacji, w której para samców wyprowadza swoje kobiety na spacer na smyczach, że już nie wspomnę o zoofilskiej scenie kopulacji psa z Kanako. Nie mogło oczywiście zabraknąć subtelnie zarysowanego, społecznego tła – wszak to dosyć powszednia cecha, jeśli idzie o większość sadomasochistycznych filmów Nikkatsu i japońskiego kina erotycznego ogółem. Cecha która jakby nie było stanowi o jego wyjątkowości względem płytkich w dużej mierze softcore’owych produkcji z zachodu. 

Pod względem technicznym obraz Nishimury również stoi na wysokim poziomie, ba, jest to jeden z najlepiej zrealizowanych S&M roman porno jakie dane mi było widzieć. Każda scena erotyczna, choć naznaczona niemałą dozą perwersji, odznacza się swoistą urokliwością wynikającą z dużej dbałości o dobór odpowiednich ujęć. Inną sprawą jest, że powabna Naomi Tani w gąszczu supłów, pośród stylowo zaplecionych więzów to dla starych wyjadaczy obrazek tyleż powszedni, co w dalszym ciągu nęcący, atrakcyjny – i niechaj tak już pozostanie.

by dux

czwartek

Recenzja: Female Rape and Torture! (1978)



Tytuł oryginalny: Bôgyaku onna gômon
Tytuł angielski: Female Rape and Torture! (aka Violent Torture)
Reżyseria: Kôji Wakamatsu
Scenariusz: Izuru Deguchi
Rok produkcji: 1978
Występują: Yuichi Minato, Rie Nakano, Hiroshi Imaizumi, Masayoshi Nogami, Misa Noguchi, Shunsuke Ryû, Mami Sakura, Kayoko Sugi, Ami
Takatori

Kôji Wakamatsu – w 1966 roku opuścił najstarsze studio filmowe w Kraju Kwitnącej Wiśni i założył własne, skupiając się na produkcji niskobudżetowych, niezależnych obrazów. W swoich dziełach zwykł mieszać ekstremalną przemoc z brutalną erotyką i podtekstami politycznymi. Z upływem przylgnął doń przydomek ‘Ojca Chrzestnego Pinku’ (‘The Pink Godfather’), a jego twórczość docenili także zachodni krytycy. Powszechnie uważa się, że jest on najważniejszym reżyserem jaki kiedykolwiek wkroczył na japoński rynek softcore. Jeszcze w 1965 nakręcił sławetny „Secrets Behind the Wall” („Kabe no naka no himegoto”), rok później zaś „The Embryo Hunts in Secret” („Taiji ga mitsuryosuru toki”) w którym etapowo i nad wyraz dosłownie sprezentował proces zezwierzęcenia pierwiastka żeńskiego, tak typowy dla co brutalniejszych odmian pinku eiga, a już w szczególności młodszych datą S&M roman porno wprost ze stajni Nikkatsu. „Diary Story of a Japanese Rapist” („Zoku nihon boko ankokushi bogyakuma”, 1967) oparł z kolei na aktach sprawy seryjnego gwałciciela, grasującego na terenie Japonii po II Wojnie Światowej. Korzenie „Violated Angels” („Okasareta hakui”, 1967) również sięgają horrendalnych, acz faktycznych wydarzeń jakie miały miejsce pewnej feralnej nocy z 13 na 14 lipca 1966 w Chicago… Lubował się w mieszaniu konwencji dramatu psychologicznego z kształtującym się w drugiej połowie lat sześćdziesiątych, krwawym nurtem kina eksploatacji, co poczynił także w jednym ze swoich najlepszych filmów „Go, Go Second Time Virgin” („Yuke yuke nidome no shojo”, 1969). Trudno też choć mimochodem nie wspomnieć o „Violent Virgin” („Gewalt! Gewalt: shojo geba-geba”, 1969), w którym stawiał pytania odnośnie granic człowieczeństwa i dzikiego, zwierzęcego pierwiastka tkwiącego w każdym z nas. W późniejszych latach widzowie mogli zaobserwować o wiele bardziej upolitycznioną twarz artysty. Podczas gdy „Sex Jack” („Seizoku”, 1970) traktował o stopniowym, wewnętrznym rozpadzie aktywistycznej bojówki, w „Ecstacy of the Angels” („Tenshi no kôkotsu”, 1972) wszystko zmierzało ku dokonaniu zamachów terrorystycznych, choć nie bez przeszkód. Oczywiście w obydwu przypadkach seksualność odgrywała znaczącą rolę. Niebawem Wakamatsu wdał się w romans z ero guro, a skupiający się na torturowaniu w przeszłości kobiet, stylizowany „100 Years of Torture: The History” („Gômon hyakunen-shi”, 1975) jak żywo przywodził na myśl oryginalną serię „ Joy of Torture” („Tokugawa…”, reż. Teruo Ishii). Nihilistyczny, przeraźliwie chłodny, brutalny spektakl gwałtów i mordów dokonywanych przez anonimowego mężczyznę w ogrodniczkach („Serial Rapist” aka „Jûsan-nin renzoku bôkôma”) z 1978 roku zainspirował zapewne niejednego twórcę serial killer movies. Przedmiotowy „Female Rape and Torture!” nie należy ani do grona jego najlepszych obrazów, ani tych najbrutalniejszych, ani tak szorstkich w odbiorze jak przywołany „The Violent Man Who Attacked 13 People”, choć sam tytuł wyraźnie sugeruje godzinny seans z erotyczną groteską… 

Epoka Meiji. Gonnosuke, bogacz ziemski który zbił majątek wykupując za bezcen dorobki życia rolników gwałci swoją służącą, Fusę (Ami Takadori). Dziewczyna zachodzi w ciążę i podejmuje próbę ucieczki od oprawcy, jednakże zostaje pochwycona w chatce dwóch ubogich wieśniaków, Tomekichi i Sutezo. Zdana na łaskę pana, poddana seksualnym torturom traci dziecko i popełnia samobójstwo. Następna ofiara mizogina, Yuki (Rie Nakano) rzuca się do rzeki, jednakże przed niechybną śmiercią ratują ją ci sami mężczyźni, na oczach których strażnicy pojmali bezbronną Fusę. Wkrótce Tomekichi zakochuje się z wzajemnością w kobiecie, co tylko pogarsza sytuację. Zmuszeni by migrować jak najdalej od ziem Gonnosuke, spotykają na swej drodze siostrę i matkę Yuki która wpierw ją sprzedała, a teraz donosi burżujowi w którą stronę pokierowali się młodzi kochankowie… 

„Violent Torture”, podobnie jak wymieniany już „100 Years of Torture…” obfituje w kilka scen gwałtów i mizoginistycznych tortur na tle seksualnym. Co prawda Deguchi i Wakamatsu nie skupiają się wyłącznie na nich, ale bolesna chłosta bambusowymi kijami, przeradzająca się w regularny lincz, czy bicie kobiety przy nadziei aż do poronienia, zetrą resztki uśmiechu z lica każdego filmożercy. Fabuła, choć niezbyt skomplikowana wciąga, a widz pała coraz większą sympatią do darzących się uczuciem towarzyszy niedoli i całe szczęście, że niski budżet nie odbił się na stylizacji obrazu. Poodgradzane drewniano-papierowymi ściankami Shoji, przestronne wnętrza posiadłości Gonnosuke wyraźnie kontrastują z małym, słomiano-bambusowym szałasem chłopów, a porośnięte wysokimi trawami pola paradoksalnie wcale nie są gwarantem bezpiecznej ucieczki od tyrana. Były to bowiem czasy, w których samotne drzewa na obrzeżach wsi stawały się krzyżem dla ubogich i niewzruszenie świadkując krzywdzie, chłonęły ich krew by nie uschnąć w promieniach palącego słońca.

Konkludując, „Bôgyaku onna gômon” to poprawnie zrealizowane filmidło z ładnymi tłami, starannie dobranymi kostiumami, nienaganną grą aktorską. Ośrodkiem centralnym tej osadzonej na przełomie XIX i XX wieku historii pozostaje natomiast motyw zemsty, przy czym konkluzja z tego wcale niewesoła – że chłop, obarczony całą swoją biedotą, nie był w stanie nawet wziąć odwetu za śmierć bliskiej osoby. Ktoś powie zamierzchłe czasy… zgoda, ale czy aby na pewno, na przestrzeni lat coś się zmieniło?

by dux

Tytułem wstępu... czyli krótka historia nurtu pinku eiga u progu blisko 50 lat jego istnienia.

The
Beginning

Wprawdzie istny boom nieprzesadnie brutalnej jeszcze seksploatacji datuje się na lata 1967-69, lecz produkcje o zabarwieniu erotycznym powstawały już dużo wcześniej. Chociaż łóżkowe uniesienia i żar ciała pozostawały tematem tabu przez całe lata pięćdziesiąte Nikkatsu - najstarsze studio filmowe w Kraju Kwitnącej Wiśni - podjęło się w 1956 roku produkcji „Crazed Fruit” (reż. Kō Nakahira) – adaptacji noweli Shintaro Ishihary pod tym samym tytułem. W dziesięć lat później; a zarazem przeszło dwadzieścia po zarejestrowaniu przez kamerę pierwszego, skrzętnie skrytego pod parasolką pocałunku w historii japońskiej kinemtografii; powstaje „The Pornographers” (reż. Shohei Imamura). Owe wydarzenie, jedno po drugim okazywało się być momentem bezprecedensowym i prowokując do ogólnospołecznej dyskusji, w sobie charakterystyczny sposób stopniowo rozluźniało normy obyczajowe. Wszystkie trzy, zebrane do kupy ustanowiły solidnie zarysowane tło pod wylew filmów trzech milionów jenów w latach sześćdziesiątych, pierwszą falę…


The First Wave (1962-1971)

Gdy w 1962 roku na ekrany japońskich kin wszedł „Market of Flesh” („Nikutai no ichiba”); do dzisiaj uznawany za prekursora podgatunku; zaledwie po kilku dniach wyświetlania został objęty zakazem dystrybucji. Posypały się zarzuty o obsceniczności wspomnianego tytułu, a sam film stał się przedmiotem czujnej analizy Eirin. Ten japoński organ cenzorski po dziś dzień nakazuje zamazywanie organów płciowych i owłosienia łonowego, uniemożliwiając tym samym dosłowne przedstawienie aktu płciowego na wizji. Jest to dość specyficzna forma cenzury której podlega nie tylko erodukcja, ale i twarda pornografia. Wszystkie obrazy zawierające odchylenia od tych ogólnie przyjętych norm uznawane zostają za nielegalne i nie mogą być rozpowszechniane na rynku video i dvd. „Market of Flesh” na całe szczęście został „tylko” drastycznie pocięty, a następnie ponownie dopuszczony do dystrybucji kinowej. Skandal obyczajowy jaki wywołał z pewnością przyczynił się do zainteresowania nim większego grona odbiorców i przy budżecie nie przekraczającym ośmiu milionów jenów zwrócił się ponad dwunastokrotnie. Tak o to „Nikutai no ichiba” ostatecznie przyczynił się do powstania nurtu pinku eiga, a erotyzm który torował sobie własną drogę w kinematografii Japońskiej już od końca drugiej wojny światowej okazał się estetyką tyleż oburzającą, co wzbudzającą powszechne zainteresowanie. Warto w tym miejscu dodać, że to właśnie pryncypialne formy cenzury w widocznym stopniu odbiły swoje piętno na całokształcie tamtejszej seksploatacji. Reżyserzy, nie mogąc sobie pozwolić na dosłowność w pewnych kwestiach, niejako zmuszeni zostali do inszych sposobów równoważenia odgórnych regulacji. Kładziono nacisk zarówno na scenariusz, jak i kreacje aktorskie, wreszcie nadmiernie brutalizowano fabuły kolejnych pinków, a finezji w tworzeniu niewiarygodnie brzmiących tytułów mógłby Japończykom pozazdrościć niejeden, skrępowany zdaniem opinii publicznej zachodni twórca. Wtedy również ustabilizowały się konwencjonalne cechy stricte różowego obrazu we wschodnim stylu, który scharakteryzować można jako film erotyczny nie stroniący od ukazywania scen przemocy seksualnej. Bardzo ograniczony budżet, czas trwania nagrania wahający się w granicach sześćdziesięciu minut, obraz nagrywany na 16, bądź też 35 mm taśmie w obrębie jednego tygodnia i rzecz jasna określona ilość scen erotycznych to podstawowe wyznaczniki nurtu pinku eiga (obejmującego doprawdy szeroki wachlarz konwencji filmowych, bo dramat, komedię, kino akcji i samurajskie, horror, romans, a nawet s.f.). Reguły te z biegiem lat ulegały jednak rozluźnieniu, z uwagi na to, że nurt coraz częściej zwracał się w stronę kina ambitnego, gdzie seks okazywał się być jedynie pretekstem…

W 63’ Imamura, o którym głośno zrobiło się za sprawą w/w „Crazed Fruit”, poczęstował rozochoconą widownię erotycznym „The Insect Woman”, a swoje trzy grosze w postaci „Women... Oh, Women!” wtrącił po raz pierwszy Tetsuji Takechi. Jemu również zawdzięczamy pierwszy w historii wysokobudżetowy pink, „Day Dream” („Hakujitsumu”) z 64’. Z upływem czasu pozwalano sobie na więcej (ogromna w tym zasługa Seijuna Suzukiego i jego sławetnego „Gate of Flesh” - pierwszego japońskiego mainstreamowego filmu zawierającego nagość), co w dalszej perspektywie umożliwiało odważnym kreatorom seksploatacji poruszanie tematów tabu w błahych z pozoru produkcjach soft core. I chociaż Takechiemu zostały przedstawione zarzuty o obrazę moralności (w 65’ za „Black Snow”), to na dużym ekranie nadal chętnie prezentowano dewiacje seksualne. Przemoc z podtekstami politycznymi mieszał w swojej twórczości ojciec chrzestny pinku, Koji Wakamatsu. Założywszy własne studio - Wakamatsu Production - tylko do końca lat sześćdziesiątych niemal, że taśmowo wypuszczał same uznane już dziś klasyki gatunku. Zezwierzęcenie pierwiastka żeńskiego w „The Embryo Hunts in Secret” (66’) stało się nie tyle inspiracją dla innych, co wręcz jedną z miar kina pink. Inspirowany masowym mordem Richarda Specka na ośmiu pielęgniarkach z 13 lipca 1966 roku „Violated Angels” (67’) wręcz ociekał mizoginią i plastycznie przedstawionym, seksualnym sadyzmem. Potem rodząca się w bólach, krwista ekstrema zlała się w jedno z erotyką, co podlane potężną dawką psychologii zaowocowało premierą znakomitego pod każdym względem „Go, Go Second Time Virgin” (69’). Oliwy do ognia dolały zaś tradycyjnie niedosłowny, traktujący o zwierzęcej stronie ludzkiej natury „Violent Virgin” i oparty na autentycznych faktach, oburzający „Dark Story of a Japanese Rapist”. Niełatwe w odbiorze dzieła Wakamatsu charakteryzowały się wywołującym poczucie klaustrofobii, scenograficznym skąpstwem i wykorzystaniem czarnobiałej taśmy, zastępowanej kolorową jedynie w przełomowych dla fabuły momentach. W 70’ artysta znowu pokazał upolitycznioną twarz („Sex Jack”), niestety nie wywołał takiego skandalu jak pięć lat wcześniej przy okazji „Secrets Behind the Wall”. Szkoda również, że współpracujący z nim niejednokrotnie Masao Adachi („Contraception Revolution”, „Sex Zone”) trafił do libańskiego więzienia za działalność terrorystyczną. To się nazywa prawdziwa awangarda…


Okrzyknięci trzema herosami pierwszej fali Kinya Ogawa („Trap of Flesh”, „Sex Tour”, „Sex Crime”), Hiroshi Mukai („Woman in a Blue Movie”, „Forbidden Technique”) i Shinya Yamamoto („A Certain Adultery”, „Women's Torture”, „The Season for Rapists”) byli zdaje się najpłodniejszymi reżyserami tamtego okresu. Współpracując z Nikkatsu, Tokyo Koei, Nihon Cinema, Shintoho Kogyo, Okura Eiga, czy wspomnianym Wakamatsu Production wyznaczali nowe standardy i znacznie przyczynili się do popularyzacji erodukcji.

Tymczasem współpracująca z World Eiga Noriko Tatsumi dorobiła się tytułu pierwszej Królowej japońskich filmów erotycznych. Mianem innych królowych pierwszej fali poszczycić się mogły Setsuko Ogawa, Mari Iwai, Miki Hayashi i Keiko Kayama. Swoje Pierwsze role w 67’ odegrała późniejsza trzecia Królowa Nikkatsu, a zarazem pierwsza S&M Naomi Tani. Skoro już mowa o Nikkatsu warto wiedzieć, że kompania wyprodukowała w następnym roku sławetne „Story of Heresy in Meiji Era” (reż. Michiyoshi Doi) i „Tokyo Bathhouse” (reż. Tan Ida). Dotkliwie kąsać zaczęło jednak i…

Ero Guro

…Toei. Zaczęło się od motywu przewodniego w „Joy of Torture” („Tokugawa onna keibatsu-shi”), czyli wymyślnych tortur jakim poddawano głównie kobiety w feudalnej Japonii, w okresie shogunatu Tokugawa (1615-1868). Zaprawiona niepokojącą przestrogą produkcja w reżyserii Teruo Ishii okazała się zalążkiem serii, w skład której wchodzą jeszcze „Inferno of Torture” i „Orgies of Edo”. Przyjmuje się, że cykl „Shogun's Joys of Torture” na wespół z surrealistycznym, opartym na podstawie prac Rampo Edogawy „Horrors of Malformed Men” i „Blind Beast” Masumury, to prekursorzy erotycznej groteski w świecie filmu (poczętej w bólach na przełomie lat 68’/69’). Nurt ero guro jako rodzaj ekstatyki istniał oczywiście dużo wcześniej, bo funkcjonował w literaturze japońskiej już w latach dwudziestych ubiegłego wieku. Znacznie głośniej zaczęło się o nim mówić dopiero po incydencie z Sadą Abe, która to w 1936 roku uśmierciła i wykastrowała swojego kochanka. Głównym konceptem pozostaje tutaj erotyczne pobudzenie widza poprzez… obrzydzenie i to w dosyć ekstremalnym jego ujęciu. No bo czy podlana sporą ilością krwi defragmentacja czyjegoś ciała, agresywna przemoc, upodlenie, czy wreszcie najróżniejsze dewiacje z naciskiem na koprofilię (w której fetyszem są ekskrementy), urofilię (tutaj fetyszem jest z kolei mocz) i klismafilię (enema), w ogóle mają prawo trącić szeroko pojętym erotyzmem?


I choć na to pytanie każdy z osobna winien sobie odpowiedzieć warto zauważyć, że z legalnością tego typu obrazów poza granicami Kraju Kwitnącej Wiśni bywa różnie, a żeby było jeszcze zabawniej wskaźnik przestępstw na tle seksualnym w Japonii jest praktycznie znikomy. Czemu zatem ci rzekomo wybitni krytycy i filmoznawcy w dalszym ciągu lekceważą istnienie erotycznej groteski, erodukcji etc.?

Wszakże znacznie prościej jest coś ukryć, niż jeżeli potępić, a odwieczny problem z krytyką filmową sprowadza się do tego, że owe gatunki zdają się być represjonowanymi, zepchniętymi do dalszego obiegu i zaszufladkowanymi w kategoriach kina niepoważnego, stroniącego od poruszania trudnych tematów. Tymczasem chociażby w twórczości Masumury („Swastika”, „Irezumi”, „Red Angel”, „Electric Medusa”, „Hanzo the Razor: The Snare”), absolwenta psychologii, erotyka odgrywała niezwykle ważną rolę. 

Erotyczne podłoże miała również defragmentacja ofiary w (nie)sławnym „Guinea Pig: Flowers of Flesh and Blood”, gdzie pochwę żywcem ćwiartowanej ofiary sprytnie przysłonięto jej wyprutymi na zewnątrz wnętrznościami. Z ero gro romansowali m.in. Koji Wakamtsu w „100 Years of Torture: The History” (75’), Banmei Takahashi w „Torture Chronicles 3: Female Inquisition” (78’), Katsuya Matsumura w swojej sadze „All Night Long” (92’, 95’, 96’, 02’, 03’, 09' ) i Sion Sono w mocno odrealnionym „Strange Circus” (05’). Cofając się jednak grubo o ponad trzydzieści lat wstecz, do początku kolorowych lat siedemdziesiątych…

The second wave (1971-1982)

…kiedy to największe studia filmowe, walcząc o przetrwanie z niezależnymi wytwórniami, definitywnie wkroczyły na różowy rynek i utarły nieco nosa taniej erodukcji. Druga falę - zwaną także erą Nikkatsu i roman porno (The Nikkatsu Roman Porno era) - uważa się za złoty okres kina pink, co z uwagi na ustabilizowanie się nowych subnurtów i potężny wylew produkcji przeznaczonych do dystrybucji kinowej istotnie znajduje odbicie w rzeczywistości.

Nikkatsu podjęło decyzję o taśmowej produkcji obrazów typu roman porno (cechował je budżet przekraczający koszty produkcji pojedynczego pinku eiga, zatrudniano wielu profesjonalistów z branży, rozbudowana scenografia). Obsypany nagrodami „The Woman with Red Hair” (79’), ze znakomitą kreacją Junko Miyashity (jedną z trzech Królowych Nikkatsu roman porno) to tylko jeden z ważniejszych przedstawicieli nurtu romantycznej pornografii, a odpowiadający za doń Tatsumi Kumashiro („Woods are Wet: Woman Hell”, „World of Geisha”, „Street of Joy”, „Wet Lust: Opening the Tulip”, „Forbidden Games”), jeszcze w tym samym roku wyreżyserował kolejną wersję „Hell” („Jigoku”). Innymi uznanymi kreatorami romantic pornography pozostają m.in. Noboru Tanaka („Beauty's Exotic Dance: Torture!”, „A Woman Called Sada Abe”, „Village of Doom”), Akira Kato („Female Teacher: Cherry Boy Hunt”, „Secret Book: Sleeve And Sleeve”, „Romantic Tale: Otomi And Yosaburo”), Chusei Sone („Adultery”, „Hellish Love”, „Secret Chronicle: Prostitution Market”), Isao Hayashi („Eros Schedule Book: Concubine Secrets aka Castle Orgies”, „Eros Schedule Book Continued Concubine Secrets: Lustful Dance”), Kazunari Takeda („Eros Nights in Tokyo”, „Lessons in the Art of Sex: Majoring in Voyeurism”), Shinichi Shiratori („Love Affair On A Rainy Night”, „Sex Report From A Female Private Detective: Housewife Prostitution”), Shogoro Nishimura („Apartment Wife: Affair In The Afternoon” - warto odnotować, że saga „Apartment Wife” liczy sobie tyle odsłon, że nie sposób je wszystkie zliczyć). Sporą popularnością cieszyły się również obrazy opatrzone szyldem „Secret Chronicle” (kolejno o podtytułach ~ „Prostitution Market”, „Opening the Doors to the Sacred Altar”, „Crimson Goddess In Paradise” i „She Beast Market”). Zapominać nie należy również o serii „Angel Guts”, z którą od samego początku związany był Takashi Ishii. W skład 9-częściowego cyklu wchodzą „Angel Guts: High School Co-Ed” i „Angel Guts: Red Classroom” (obydwa w reż. Chusei Sone), „Angel Guts: Nami” (reż. Noboru Tanaka), „Angel Guts: Red Porno” (reż. Toshiharu Ikeda), „Angel Guts: Rouge” (reż. Hiroyuki Nasu) „Angel Guts: Red Rope” (reż. Junichi Suzuki), oraz trzy odsłony w reżyserii samego Takashiego Ishii: „Angel Guts: Red Vertigo”, „Angel Guts: Red Lightning” i „Angel Guts: Night is Falling Again”.

Powstałe w 1974 roku, a wyreżyserowane przez Masaru Konumę „Flower and Snake” („Hana to hebi”) i „Wife to Be Sacrificed” („Ikenie fujin”) okazały się prekursorami S&M roman porno i wypromowały grającą w nich Naomi Tani. Pomyśleć, że wszystko zaczęło się od Oniroku Dana… prawdopodobnie najsławniejszego pisarza sadomasochistycznych nowel w Japonii. To właśnie w jego głowie zrodził się pomysł na „Hana to hebi”, który; przelany uprzednio na papier; zainteresował studio Nikkatsu. Filmowa adaptacja „Flowers and Snakes” przesądziła, że powstaną kolejne ekranizacje czytadeł Dana (kręcone na przełomie lat ’74-’88). Od tej pory Nikkatsu w szczególności skupiło się na przedmiotowym traktowaniem kobiet i zbrutalizowanej erotyce, w tym shibari (fanom wiązania rekomendowana jest w szczególności czwarta odsłona serii, o wiele mówiącym podtytule „Rope Magic”). Do końca ery roman porno powstało również całkiem sporo adaptacji innych nowel Dana, w tym m.in. „Fairy in a Cage” i „Rope Hell” (reż. Koyu Ohara), „Skin of Roses” (reż. Katsuhiko Fujii), „Female Teacher in Rope Hell” i niespotykanie brutalny „White Uniform in Rope Hell” aka „All Women Are Whores”(reż.Shogoro Nishimura), czy „Image of a Bound Girl” (reż. Masaru Konuma).

Studio Toei również wypracowało sobie na początku lat siedemdziesiątych swój własny, charakterystyczny styl filmowy - pinky violence. Obrazy tego typu częstokroć wychodziły poza konwencję filmu erotycznego wprowadzając w linię fabularną elementy kina akcji, a co się z tym wiąże, przemocy o charakterze pozaseksualnym. Poruszały one tematykę zorganizowanej przestępczości. Podczas gdy Nikkatsu skupiało się głównie na rażeniu gwałtem i mizoginią, Toei stawiało na wizerunek kobiety silnej, zdecydowanej i niezależnej. Wystarczy wspomnieć takie serie „Sukeban” (i choć ze znalezieniem jej sensownego wyliczenia będzie już ciężej, to nie wypada nie wiedzieć o istnieniu takich tytułów jak „Girl Boss Guerilla”, czy „Girl Boss Revenge: Sukeban”) i „Delinquent Girl Boss” („Blossoming Night Dreams”, „Tokyo Drifters”, „Ballad Of Yokohama Hoods”, oraz głośny „Worthless to Confess” wchodzący w skład wydania „the Pinky Violence collection”). Oparty na podstawie mangi Tooru Shinohary „Female Prisoner #701: Scorpion” wzbudził natomiast w chwili swojej premiery w 1972 roku spore zainteresowanie widzów i stał się pierwszą odsłoną bardzo popularnej w swoim ojczystym kraju serii filmów wydawanych pod tym właśnie szyldem. W skład serii wchodzą również „Scorpion: Female Prisoner Cage #41” aka „Female Convict Scorpion Jailhouse 41”, „Female Prisoner Scorpion: #701's Grudge Song” aka „Female Convict Scorpion: Grudge Song”, oraz „Female Prisoner Scorpion: Beast Stable” aka „Female Convict Scorpion: Beast Stable”; a o jej popularności świadczy chociażby mnogość prób jej reaktywacji kolejno w latach 1976 („New Female Prisoner Scorpion: #701”), 1977 („New Female Prisoner Scorpion Special Room X”), 1991 („Female Prisoner Scorpion Murderer's Announcement”), 1997 („Scorpion's Revenge” aka „Sasori in U.S.A.”) i 1998 („Scorpion: Female Prisoner #701”). W czterech pierwszych odsłonach sagi wystąpiła Meiko Kaji, kojarzona chyba przez każdego miłośnika japońskiego kina eksploatacji za sprawą pamiętnej roli mścicielki z „Lady Snowblood” (73’, reż. Toshiya Fujita). Innymi gwizdami pinky violence Toei były Reiko Oshida (seria „Delinquent Girl Boss”), Reiko Ike ( „Sex and Fury”, „Female Yakuza Tale”) i Miki Sugimoto („Criminal Woman: Killing Melody”, „Zero Woman: Red Handcuffs”). Jednym z szerzej rozpoznawalnych cykli które wyszły wprost z pod skrzydeł Toei's Pinky Violence jest seria „Terrifying Girls' High School”, na którą składają się „Lynch Law Classroom” i „Women’s Violent Classroom” (w reż. Norifumi Suzuki) „Delinquent Convulsion Group” i „Animal Courage”. Jeśli już mówić o twórczości Suzukiego, nie sposób nie wspomnieć o jego „School of the Holy Beast” (pamiętać bowiem należy, że wszelkie powstające w Japonii nun-exploity również podpiąć można pod nurt pinku eiga) traktującym o młodej dziewczynie która wstępuje do klasztoru po to, aby rozwikłać zagadkę śmierci swojej matki która zginęła za jego murami. Krytykuje się tutaj nie tyle katolicyzm jako religie, co raczej hipokryzję wierzących, fanatyków i histeryków od których żadna z religii wolna w końcu nie jest. Widz dostaje zatem obsceniczne obrazy współżyjących ze sobą zakonnic, regularnie gwałcącego je księdza i zemstę polegającą na złamaniu wszystkich zasad religijnych, z morderstwem i kazirodztwem na czele. Tematyka to niezwykle odważna, przy czym wcale nie głupia (z resztą nie tylko „Seijû gakuen” zasługuje na uwagę w temacie japońskich nun-exploitów, że wspomnę tylko o „Wet and Rope” Koyu Ohary). „Beautiful Girl Hunter” (aka „Star of David: Beauty”), któremu najbliżej do konwencji sado-sekusalnej ekstremy filmowej Suzuki wyreżyserował już dla Nikkatsu. Tym razem fabuła skupiała się na poczętym w wyniku brutalnego gwałtu Tatsuyi, na pozór normalnym chłopaku który urządza jednak w piwnicy swojej posiadłości swoistą komnatę tortur, gdzie sprowadza, a następnie seksualnie upadla i zabija kolejne kobiety. Znalazło się tutaj miejsce naprzedstawienie portretu psychologicznego mordercy, w wypadku którego geny gwałciciela były tylko katalizatorem, a prawdziwą winę za tragedię ponosił przybrany ojciec. Narodziny subnurtu violent pink datuje się natomiast na rok 1976 i premierę „Okasu!”, tudzież o wiele głośniejszego „Assault! Jack the Ripper”. Tymi, cóż tu dużo mówić mocnymi akcentami Yasuharu Hasebe wdał się w absolutnie niepoprawny politycznie, skrajnie mizoginistyczny romans z o wiele brutalniejszymi odłamami kina erotycznego niż to, które tworzył jak dotychczas. W późniejszych latach zmajstrował jeszcze co najmniej kilka, niemniej dyskusyjnych violent pinków, a wśród nich chronologicznie szokujący „Reipu 25-ji: Bôkan” („Rape! 13th Hour” – który w 1977 okazał się orzechem nie do zgryzienia nawet dla szefostwa Nikkatsu), „Osou!” i „Yaru!” („Raping!”). Dodatkowo gatunek ożywił niewiarygodnie brutalny, przy czym możliwe, że na zawsze utracony „Zoom Up: Rape Site” w reżyserii Koyu Ohary („Fairy in a Cage”, „White Rose Campus: Then Everybody Gets Raped”). Na otarcie łez pozostaje jedynie jego sequel „Zoom In: Rape Apartments” (reż. Naosuke Kurosawa, 80’), dostępny w japońskich sklepach z dvd.

Nagisa Oshima

Osobny akapit pozwoliłem sobie natomiast poświęcić osobie Oshimy, bo choć z kinem erotycznym miał już do czynienia dużo wcześniej („The Pleasures of the Flesh”, 1965), to właśnie powstały w drugiej połowie lat siedemdziesiątych,budzący zgorszenie „In the Realm of the Senses”, wywołał skandal obyczajowy na całym świecie. Wątpliwości dotyczące klasyfikacji gatunkowej tej japońsko-francuskiej koprodukcji filmowej wynikać mogą z faktu, iż nurt pinku eiga, lub jak kto woli – brutalna erotyka – to gatunek charakterystyczny tylko i wyłącznie dla kinematografii Kraju Kwitnącej Wiśni, nie posiadający swojego zachodniego odpowiednika, prezentujący seksualne zbliżenia w ujęciu soft core. Tymczasem pornograficzne sceny w połączeniu z autentycznie obrzydliwym finałem tylko podsyciły oburzenie i szok jaki incydent Abe budzi sam w sobie. Pięknie sfilmowana historia romansu Sady i Kichizo, nie stroniąc od zadawania trudnych pytań, skupiała się bowiem na problemie odnalezienia ekstazy w cierpieniu (podobnie jak „Blind Beast” Yasuzo Masumury). Producentem wykonawczym był sam ojciec chrzestny pinku, a wydane nakładem Tantra dmpc Ltd. „Imperium zmysłów”, w drastycznie pociętej, 98-minutowej wersji zawitało nawet swego czasu na półkach polskich wypożyczalni kaset video.

O dwa lata młodszy „Empire of Passion” nie wywołał już tak wielkiego oburzenia, co wcale nie oznacza, że można go marginalizować. Dramat kochanków którzy zabili dla łączącego ich uczucia frapuje, tak samo jak afektywność działania pod naciskiem emocjonalnych zrywów, niemożność uniknięcia kary, czy ucieczki od demonów przeszłości gdy brzemię winy ciąży już na człowieku zbyt długo, nie pozwalając mu wyprostować się i nabrać powietrza do płuc. Samo ukrycie ciała w studni głęboko zakorzenione jest w japońskim folklorze. Uważni bez problemu dostrzegą znacznie więcej, jak chociażby wyraźne nawiązanie do opowiastki „Mujina” z cyklu opowieści niesamowitych autorstwa Lafcadio Hearn’a.

1980s

Gdy w 81’ Takechi ponownie stanął za kamerą i stworzył pornograficzny remake swojego „Day Dream” (pierwszy film w historii japońskiej kinematografii zawierający sceny XXX; rolę molestowanej przez dentystę pacjentki odegrała wschodząca królowa tamtejszego porno, Kyoko Aizome) prawdopodobnie nikt nie przypuszczał, że lata osiemdziesiąte definitywnie zamkną złoty okres kina pink. Nakręcony u schyłku ery Nikkatsu i roman porno, psychologiczny „A Pool Without Water” nie odniósł tak spektakularnego sukcesu jak powstały na jej początku „Ecstacy of the Angels”, to też produkcji brutalnej erotyki zaprzestał wkrótce nawet Koji Wakamtsu. Winą za powolny upadek poplarności nurtu obarczyć należałoby legalizację twardej pornografii (AV – adult videos), nie bez wpływu na to pozostawała także i popularyzacja domowych odtwarzaczy video, a ostatecznym ciosem okazały się nowe drastyczne restrykcje, jakim cenzura poddała kinowe produkcje dla dorosłych w ujęciu soft core. Tak oto obrazem „Bed Partner” (reż. Daisuke Gotoh), w 1988 roku Nikkatsu zakończyło siedemnastoletnią tradycję roman porno i choć nie wycofało się z biznesu (wiążąc koniec z końcem pod szyldami Ropponica i Excess Films), ostatecznie ogłosiło bankructwo w 1993. Paradoksalnie, podczas gdy najstarsze studio filmowe w Kraju Kwitnącej Wiśni zaczynało niedomagać, nastąpił istny wylew ekstremalnie brutalnej erotyki. Wprawdzie kolejne adaptacje czytadeł mistrza S&M, Oniroku Dana rzadko kiedy próbowały zbliżyć się poziomem groteski do tej zawartej w „White Uniform in Rope Hell”, ale do 88’ zdążyło ich trochę powstać; w tym m.in. „Female Beautician Rope Discipline” (reż. Hidehiro Ito), „Snake Hole” (reż. Katsuhiko Fujii), „Rope Torture” (reż. Ikuo Sekimoto), „Female Bondage Torture” (reż. Satoru Kobayashi), Beautiful Teacher in Torture Hell (reż. Masahito Segawa), „Girl and the Wooden Horse Torture” i „Exotic Mask in Hell” (reż. Fumihiko Kato). Skrajnie mizoginistyczne S&M roman porno kręcił w dalszym ciągu Masaru Konuma („Woman In The Box: Virgin Sacrifice”, „Woman In The Box 2”), a trio Nakamura - Hiroki - Ishikawa sprezentowało portret seksualnego piekła w „Captured for Sex 2” (86’). Połączywszy horror gore z erotyką, Kazuo ‘Gaira’ Komizu stworzył trylogię ‘splatter eros’ „Entrails of a Virgin” (86’-87’). „Hakujitsumu zoku” pożegnał się z widownią Takechi, odchodząc w 1987. Za tetralogię wyjątkowo brutalnych violent pinków „Subway Serial Rape” (1985-88) odpowiada natomiast Shuji Kataoka. W międzyczasie zaadaptował on jeszcze Dana („Wife to be Molested”) i dokręcił sequel „Apartment Wife: Ass Slave”. Pytając o konsekwencje gwałtu w „Chikatetsu renzoku reipu: Aijin-gari” zamknął projekt swojego życia i godnie zeszedł z podupadającej, erotycznej sceny. Innym wyjątkowo popularnym cyklem oscylującym wokół seksualnej przemocy na tle chłodnych kolorystycznie wnętrz wagonów jest saga „Molester's Train”, z którą na przestrzeni lat mierzyli się tacy twórcy jak Yojiro Takita (zdobywca Oscara w 2009 roku w kategorii najlepszy nieanglojęzyczny film za obraz "Departures") , Masahiro Kasai, a nawet Takahisa Zeze i Hisayasu Sato. 

Znani jako trzy filary pinku Genji Nakamura (odpowiada m.in. za ceniony homoseksualny pink „Beautiful Mystery”), Banmei Takahashi („Bondage Cell”, „Brutal! Rape Case”, cykl „Female Prisoner”, Perverted Fingers: Stop!”) i Mamoru Watanabe („Dark Hair, Velvet Soul”, „Lusty Discipline in Uniform”) – weterani kina erotycznego – w trudnym dla niego okresie skupiali się przede wszystkim na technicznej finezji, oraz stylowej narracji.

1990s

Po plajcie Nikkatsu nastały jałowe czasy dla łóżkowej makabreski i gdyby nie czworo boskich królów pinku - Kazuhiro Sano („Group Molesters: Peeping on the Housewife”, „Yokohama's Long Good-bye”, „Adultery, Mother & Daughter”, „Entrails of a Ripe Woman: Scarlet Crevice”), Toshiki Sato („Night of the Perverts”, „Abnormal Ecstasy”, „Tandem”, „Blissful Genuine Sex: Penetration!”), Takahisa Zeze („Amazon Garden: Uniform Lesbians”, „Fallen Angels in September”, „The Dream of Garuda”, „Raigyo”, „Tokyo X Erotica”), Hisayasu Sato („Lolita: Vibrator Torture”, „Survey Map of a Paradise Lost”, „The Bedroom”) – losy nurtu mogłyby się potoczyć w niepomyślnym dla jego miłośników kierunku. Podczas gdy trzej pierwsi debiutowali dopiero w 89’, Sato kręcił swoje pinki już od połowy lat osiemdziesiątych, w tym homoseksualne („Lunatic Theatre”, 89’) i zoofilskie („Horse - Woman – Dog”, 90’; „Stable Lady”, 91’). W 95’ wyreżyserował groteskowy, przy czym wcale nie głupi „Naked Blood”, a w 2005 jeden z segmentów do „Rampo Noir”, ku czci legendarnego japońskiego mistrza kryminału, Rampo Edogawy. Osobliwy kwartet tworzył filmy trudne w odbiorze, każdy z osobna skupiał się na własnych przemyśleniach, nierzadko zapominając o fundamentalnych regułach kina pink, jak chociażby określonej ilości scen erotycznych. Stąd też zwolennicy seksploatacji starszej daty nie szczędzili krytyki pod ich adresem; z drugiej jednak strony czegóż spodziewać się po artyście żyjącym w ciągłym przeświadczeniu, jakoby kreowana przezeń forma sztuki popadła w niełaskę i dążąc ku swemu rychłemu zmierzchowi, powoli odchodziła w niepamięć? 

…i tak o to fali na miarę lat 60-tych, 70-tych, czy nawet mniejszego wylewu jak ta kilkuletnia moda na violent pinki w latach 80-tych nikt się nie doczekał. Powstała za to z góry lejąca na poprawność polityczną, humorystyczna tetralogia „Rapeman” (93’-94’) w reżyserii Takao Nagaishi, współproducentem której było studio Pink Pineapple (żywa legenda na poletku anime hentai/horror, odpowiadająca m.in. za stylowy „Bride of Darkness”, „Lesson of Darkness”, „Alien from the Darkness”, czy „Angel of Darkness”). Przesycona absurdalnym żartem seria o misji Keisuke (w tej roli przezabawny Hiroyuki Okita) – za dnia ciapowatego nauczyciela wychowania fizycznego, w nocy zaś przywdziewającego maskę herosa i gwałcącego na zlecenie różnej maści przestępczynie, czy niegodziwe uwodzicielki (bo to w sumie złe kobiety były ;)) – zdołała sobie zaskarbić sympatię fanów mangi pod tym samym tytułem, więc dokręcono animowany już spin-off („Ô Edo Rapeman”, 2 epizody) w roku 1996. Podczas gdy Konuma kręcił jakby mniej (aczkolwiek spłodził m.in. „XX: Beautiful Hunter”, potem zaś „Lustful Revenge” pod okiem ludzi z neo-nikkatsu), jedynym nader aktywnym twórcą starej szkoły pozostawał w zasadzie tylko Kinya Ogawa (aż 24 odnotowane pinki na przestrzeni 90’-97’), a pojedyncze ekscesy pokroju głośnych „Tokyo Decadence” (reż. Ryû Murakami, 92’), czy „New World of Love” (reż. Banmei Takahashi, 95’) nie były w stanie zmienić dosyć kiepskiego położenia w jakim znalazł się nurt pinku eiga. Japońska brutalna erotyka przeżywała właśnie swój pierwszy, faktycznie poważny kryzys… kryzys w dobie rozwoju kina stricte ekstremalnego.

Jap. sexploitation today

…i choć nikłe są szanse na to, że nastąpi regresja niegdysiejszej popularności seksploatacji rodem z Kraju Kwitnącej Wiśni, to obecnie przędzie ona całkiem nieźle i zdaje się wybudzać z chwilowego stanu śmierci klinicznej. Najmłodsze pokolenie twórców (znani razem jako siedmioro szczęśliwych bogów pink) w skład którego wchodzą Toshiya Ueno, Shinji Imaoka („Lunch Box”, „Frog Song”, „Uncle's Paradise”), Yoshitaka Kamata, Toshiro Enomoto, Yuji Tajiri, Mitsuru Meike („The Glamorous Life of Sachiko Hanai”) i Rei Sakamoto, cechuje mocno zindywidualizowane podejście do tematu.


Międzynarodowy rozgłos oraz uznanie krytyki zdobyły wspominany „The Glamorous Life of Sachiko Hanai” i „Flower and Snake” (reż. Takashi Ishii, 2004 – cztery lata wcześniej nakręcił nietypowy rape&revenge „Freeze Me”). Trening seksualny i taśmowy nieomalże ciąg upokorzeń pierwiastka żeńskiego stanowią wprawdzie archetyp tyle, że rzadko kiedy bywał on aż tak wysmakowany wizualnie. W rok później światło dzienne ujrzał sequel „Pari/Shizuko”, a w 06’ składająca się z trzech epizodów pornograficzna animacja…

Pink film or not?

Nurt pinku eiga wywarł niekwestionowany wpływ na ostateczne ukształtowanie się kinematografii japońskiej do dnia dzisiejszego i nie tylko. Kto wie… być może naznaczone przez seksualny terror, amerykańskie rape&revenge („Last House on the Left”, „I Spit on Your Grave ”, „Thriller: A Cruel Picture”) stanowią do pewnego stopnia odbicie tego, co działo się za oceanem? 

Ciężko natomiast jednoznacznie określić ile z typowego pinku mają w sobie filmy Daisuke Yamanouchiego (seria „Red Room”, „Mu Zan E”, „Girl Hell 1999”). W „Czerwonej komnacie” widz dostaje obrzydliwą scenę penetracji pochwy przy użyciu żarówki, zaś w „Mu Zan E” seks z miesiączkującymi kobietami jest; jeśli można to tak określić; jednym z motywów przewodnich. Nawet „Blood Sisters” - wariacji na temat zachodnich rape&revenge - bliżej do konglomeratu splattera z AV (hardcore porn), niż jeżeli typowego pinku. Nihilistyczny horror „Juvenile Crime"” (97') również zawierał sceny pornograficzne. Przedstawiał dość luźny przebieg ostatnich kilku tygodni z życia młodziutkiej Junko Furuty. Uprowadzona przez grupę degeneratów nastolatka przeżyła piekło na przełomie listopada 88’ i początku następnego roku. Przetrzymywana w domu jednego z oprawców, wielokrotnie gwałcona i poddana seksualnej degradacji, skatowana dogorywała w męczarniach. 4 stycznia 89’ kaci ukryli jej ciało na odludziu – wrzuciwszy zwłoki dziewczyny do beczki zalali je betonem.

Od odniesień do wieloletnich tradycji kina pink nie stroni w swojej twórczości także Takashi Miike. Świadczyć o tym mogą sadomasochistyczne zapędy Kakihary (w postać którego cielił się Tadanobu Asano), najgroźniejszego przeciwnika zabójcy nr.1 w „Ichi the Killer”, czy przedmiotowe traktowanie kandydatek na żonę głównego bohatera i akupunktura (przywodząca na myśl „Female Market”) z „Audition”. A „Visitor Q”?
...toż to cała gama dewiacji, na kazirodczym stosunku ojca z córką poczynając, poprzez matkę zarabiającą na narkotyki z klubie S&M, na homoseksualnym gwałcie i nekrofilii kończąc. Przykład niezmiernie ciekawy, acz daleki od erodukcji w potocznym jej znaczeniu.


by dux